![](https://static.wixstatic.com/media/c34c1b_df4a1ecc9f014508807da2cf8b78bd67~mv2.jpg/v1/fill/w_241,h_289,al_c,q_80,enc_auto/c34c1b_df4a1ecc9f014508807da2cf8b78bd67~mv2.jpg)
Sławek czuł, że jeśli nie zaprzestanie picia, to czeka go śmierć. „… Czułem, że coś jest ze mną nie tak, pod koniec mojej „pijackiej kariery” …, piłem praktycznie cały czas. Brakowało mi czegoś, wtedy jeszcze nie wiedziałem czego, ale chyba, wiary i nadziei, że można wyjść z alkoholizmu, tym bardziej że wcześniej byłem dwukrotnie na leczeniu szpitalnym, odwykowym i byłem po prostu zniechęcony - uznałem to za bezskuteczne i beznadziejne… Były to bardzo trudne czasy, wtedy nie było AA nie było żadnej porządnej terapii - ówczesna terapia była właściwie ergoterapią, czyli terapia poprzez pracę z obowiązkowym łykaniem anticolu. Podstawowym pytaniem było słynne zdanie „jak minął dzień?”.
Poszukał pomocy w Klubie Wzajemnej Pomocy „Znicz” w Będzinie. Od samego początku należał do tych osób, które rozumiały, że samo niepicie nie oznacza trzeźwego życia. Bardzo szybko włączył się aktywnie w działalność Klubu. W międzyczasie miało miejsce wydarzenie, które zmieniło w życiu Sławka bardzo wiele. To był rok 1976 i wyjazd do Poznania. „Tam spotkałem się po raz pierwszy z całym rytuałem spotkania AA, z wypowiedziami. Poczułem się usatysfakcjonowany, że wreszcie ktoś zaczyna mnie traktować jak człowieka…Tu na tym pierwszym spotkaniu przekonałem się, uwierzyłem, że możemy sobie sami poradzić i to bez lekarzy, we własnej grupie. Nikt mnie nie oceniał, nie negował, nie próbował mi nic udowadniać… W swym trzeźwym życiu, szczególnie na początku w różny sposób pomagałem alkoholikom, przyprowadzając ich najpierw do Klubu, a później też na spotkania AA - bo bardzo ważnym było, aby ludzie odróżniali Klub od spotkań AA, bo często mylono te pojęcia. Pomagałem alkoholikom zawożąc ich do szpitala odwykowego - był to swego rodzaju sponsoring początkowy. Pomaganie alkoholikom dawało mi naprawdę dużo radości i satysfakcji - dawało mi przede wszystkim siłę i zapomnienie o swoich problemach… Ale też wiem, że bez wsparcia Siły Większej niż moja własna, bez mojego Boga nic by mi z tego nie wyszło. Miałem kolegę, który siedząc przy półlitrówce, zaczął się modlić do Matki Boskiej o radę, odpowiedź, czy ma wypić, czy nie, tę flaszkę. Nie dostał odpowiedzi i wypił. Znalazł sobie wytłumaczenie - to dla mnie świetny przykład, że sama wiara bez działania jest martwa. Bez Siły Większej niż moja własna, jakkolwiek bym ją nazwał, nie mógłbym wrócić do rzeczywistości, do życia.
Kommentare