W Wielkiej Księdze jest wiele zwrotów, które wydają się oczywistą oczywistością tylko, że gdy przyjdzie to przełożyć na działanie to zaczynają być z tym problemy. Nawet jeżeli nie są one udziałem wszystkich to śmiem twierdzić, że większości osób uzależnionych, bo nie tylko o alkoholików gra idzie. Krytycy moich rozważań podnoszą larum, że chcę coś zmieniać, opiniować czy Bóg jeden wie co jeszcze. A ja? Ja po prostu chcę być jak najbliżej zrozumienia fenomenu jakim stał się fakt, że taki człowiek jak ja doznał tak cudownego odrodzenia. Jestem w stu procentach przekonany, że zawdzięczam to Programowi AA, podanemu nawet w tak kadłubowej postaci jak to czyniono na terapii. Później lata całe poświęcałem na czytanie literatury i chociaż czułem ten wspólnotowy klimat to ni jak nie mogłem ogarnąć tajemnej siły działającej w 12 Krokach. Dzisiaj wiem, że dostałem dodatkowy bonus. Pierwszy to gdy obsesja picia zniknęła po pierwszym spotkaniu trzeźwych alkoholików na oddziale leczenia uzależnień. To wtedy ogarnęło mnie bardzo głębokie pragnienie doświadczenia tego o czym ci ludzie mówili. Chcę powiedzieć, że wówczas nic z literatury AA nie czytałem a o AA mówiłem „banda sekciarzy” czy jeszcze gorzej. Wpadłem wówczas w stan głębokiej melancholii związanej z świadomością, że o to moje życie leży w gruzach. Pierwszy raz zdałem sobie sprawę, że niczego w życiu nie osiągnąłem a ponadto jestem sprawcą cierpień jakie zadałem sobie i wielu ludziom włącznie z tymi, których kochałem i którzy kochali mnie. Ta moja melancholia trwała około trzy dni i jej działanie ulegało zmianie. Zaczęło się od wielkiego przygnębienia i dramatycznie głębokiego żalu. Nie miało to nic wspólnego z litością nad samym sobą! Był to wewnętrzny płacz dorosłego człowieka, który miał osobowość zagubionego dziecka. Człowieka, który dostając łaskę życia wyrzucił instrukcję jego obsługi. To co z nim wyprawiłem było powodem mojej głębokiej zgryzoty. W którymś momencie miałem nawet ochotę opuścić szpital, bowiem czułem, że już nic więcej się mi tam nie przydarzy. I tak też było- nic się więcej nie zdarzyło. Jednak pozostałem. Ostatnie tygodnie odbyłem tylko na zasadzie, że początkiem moich zmian musi być samodyscyplina. Wiedziałem, że dalszy pobyt w szpitalu jest potrzebny też mojej partnerce a obecnie żonie. Tutaj gra szła o wiarygodność własną i wobec niej.
Tak jak wyżej napisałem stan mojej melancholii był zmienny i kierował mnie ku ROZWIĄZANIU. Proszę mi uwierzyć, że ja wówczas nic a nic nie wiedziałem o Kroku Czwartym ale poczułem, wstępującego we mnie Ducha, który czynił moje ROZWIĄZANIE klarownym i realnym. Wtedy także miałem wielkie pragnienie przeproszenia wszystkich osób chociaż nic jeszcze nie wiedziałem o zadośćuczynieniu. Mówię o takim jaki jest w Programie AA a nie takim werbalnym odczytywanym w tysiącach sal mityngowych. Dopiero po latach dowiedziałem się, że nie byłem pierwszy. A tak naprawdę dowiedziałem się o tym niespełna dwa lata temu kiedy już z inną świadomością siadałem do literatury AA. A kto był pierwszy w AA? Pierwszym był dr. Bob. Czy pamiętacie to, jak po ostatniej popijawie był przez trzy dni reanimowany przez Billa i Anne – jego żonę? Dr. Bob wrócił z ostatniej, koszmarnej popijawy, którą urządził sobie jadąc na konferencję’/ sympozjum lekarskie. Po pięciu dniach konduktor wyrzucił go na wpółprzytomnego z pociągu na stacji Akron i ten bojąc się reakcji żony zadzwonił po swoją współpracownicę pielęgniarkę. Ta troszkę doprowadziła go do życia ale i tak został przywieziony do domu w stanie beznadziejnym. Warto tutaj nadmienić, że sytuacja dra. Boba była opłakana. Miał długi, niepewną pozycję w pracy i żonę, której zaczęła grozić depresja. Na dodatek dr. Bob miał za trzy dni wykonać operację chirurgiczną swojemu pacjentowi. Pacjent musiał być tego dnia na stole operacyjnym. Billowi i Anne udało się rozdygotanego i rozbitego dra. Boba doprowadzić do takiego stanu, że wykonał tę operację. Kiedy wyszedł ze szpitala wsiadł za kierownicę samochodu, w którym siedzieli czekający Anne z Bilem i odwiózł ich do domu. Następnie nikomu nic nie mówiąc odjechał. Dopiero później okazało się, że jeździł od domu do domu i przepraszał wszystkich, którym jego picie sprawiło ból lub było przyczyną różnych zdarzeń.
Taki też stan był u mnie. U Boba było to w 1934 roku u mnie w 1998 a więc 59 lat później. Jak się później dowiedziałem działanie dra Boba nie było przypadkowe, bowiem jako członek Grup Oksfordzkich wiedział o takich założeniach programu jakie te Grupy miały. Ja nic nie wiedziałem o tym ale miałem wielką potrzebę takiej postawy i co najważniejsze taką postawę przyjąłem od wyjścia ze szpitala. Niestety brakło mi determinacji w działaniu, gdyż poza kilkoma przypadkami przeprosin utknąłem w miejscu. Nastąpiło to z różnych przyczyn ale wystarczyło abym zaniechał tych ważnych i potrzebnych działań. Jedną z takich przyczyn było to, że nie znałem Programu AA i nie rozumiałem jego duchowej głębi. Dopiero czternaście lat później doświadczyłem tego pochylając się nad arkuszami do 4K i mając za przewodnika duchowego człowieka, który wcześniej był doświadczył łaski wejścia do Wspólnoty Ducha.
Przez ostatnie miesiące zagłębiałem się w szukanie odpowiedzi jak to się stało, że pomimo iż nie „przerobiłem” Programu AA to był on w dużej mierze obecny w moim życiu. Nie mam żadnych wątpliwości, że tak było, bo wiem jakim człowiekiem byłem w tym czasie, co robiłem i jak się czułem. Myślę, że pierwszą sprawą było to, że przez pierwsze 5 lat oddawałem się medytacji czytając przedtem coś w wymiarze duchowym. Były to min. „24 Godziny”, „Dzień po Dniu”, „Refleksje”, aż wreszcie publikacje książkowe poświęcone duchowości, medytacji czy sprawom egzystencji. Wielką ulgą było dla mnie to, że nareszcie nie muszę robić za Pana Boga. Zdałem sobie sprawę, że wtedy zwalniam się z odpowiedzialności za losy świata i mam więcej czasu na to aby chociaż drzewo przygotować na zimę. W moim pokręconym umyśle coraz częściej zaczęły pojawiać się takie kosmiczne zjawiska jak świat wartości oraz uczucia i emocje. Chcę nadmienić, że kiedy terapeutka zapytała mnie na grupie zadaniowej jaka jest hierarchia wartości, którymi się kieruję to zbaraniałem bo nie wiedziałem o co jej chodzi. Pamiętam to dokładnie do dzisiaj bo to wówczas ją bardzo za to znienawidziłem. Pomyślałem sobie: „Czego się ona mnie czepia?” Ja naprawdę miałem problem z zdefiniowaniem pojęcia wartości w życiu i to jeszcze w połączeniu z ich hierarchizowaniem. Byłem wtedy jak to określa WK: „emocjonalnym dzieckiem”. Kiedy zobaczyła, że nic ze mnie nie wyciągnie zadała podobne pytania innym uczestnikom grupy, którzy z mniejszym lub większym trudem o tym się wypowiedzieli. Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że kiedy w Wielkiej Księdze jest mowa o uczuciach np.: „egoizmu, nieuczciwości, urazów, złości oraz strachu, uczucia ulgi i uspokojenia, uczucia niesmaku, uczucia miłości czy uwielbienia, ” to nie ma tam definicji znaczeń tych uczuć. Za to jest postawione pytanie: „Czy te rzeczy nie były tkanką, z której uformowane zostało nasze życie? Czy uczucia te, mimo wszystko, nie decydowały o naszej egzystencji?” By stwierdzić w jednym miejscu: „Kiedy nosimy w sobie te uczucia, zamykamy się przed światłością ducha.”
Rozumiecie? „…Zamykamy się przed światłością ducha”
A przecież w Wielkiej Księdze jest też mowa o emocjach. Na przykład o: „psychopatach, którzy są emocjonalnie niezrównoważeni, emocjonalnej przemianie, emocjonalnym i duchowym przestawieniu się na inne tory, idei (…) i nastawieniu” a także o tym, że: „nie potrafiliśmy kontrolować emocji”, że „cierpienie wypływa z głębokich zaburzeń emocjonalnych lub umysłowych”, iż będziemy: „potykać się z powodu emocji - rozdrażnienia, zranionych uczuć, złości i życiowych urazów”. WK mówi, że należy: „opanować emocje”. Zapewniam jest tego więcej, że nie wspomnę o moralności w rozumieniu co do zasad ale i cierpień.
Bardzo ważny był dla mnie fakt, że mogłem drugi raz napisać historię mojego życia w kontekście obecności w nim alkoholu. Nie podoba mi się określenie „piciorys” gdyż jest dla mnie urągające w swej wymowie. Ponadto nie oddaje istoty rzeczy. Oczywiście ten życiorys jest wstępem do pracy w ramach Czwartego Kroku. Zanim zacząłem pisać tę pracę, w rozmowie ze sponsorem dowiedziałem się jak będzie przebiegać ta praca. Otrzymałem wzór czterech list:
1. URAZY 2. OBAWY 3. ZACHOWANIA SEKSUALNE 4. KRZYWDY WOBEC INNYCH
Listy otrzymałem w języku angielskim i były takie same na jakich pracowali mój sponsor, pra-sponsor i jego sponsor. Ich kolejność nie była już przypadkowa, bo wynikała z kolejności poruszanych tematów w WK. Więc, tak jak uprzednio pisałem, usiadłem nad białą kartką papieru tak na dobrą sprawę nie wiedząc od czego zacząć. Przeczytałem nakazane fragmenty z WK i 12/12 porozmawialiśmy o tym ze sponsorem. Okazało się bowiem, że „zrobienie” list uraz zamieniłem w listę… pretensji. Tak, tak! Na szczęście bardzo szybko się zreflektowałem, że coś mi tutaj nie gra. Rozmowy ze sponsorem unaoczniły mi, że nie rozumiem tego i dopiero jego cierpliwe wyjaśnienia podparte przykładami przywróciło właściwe podejście w temacie. Zastanawiam się teraz, iluż to z was tak miało i iluż to z was tak prowadziło i prowadzi podopiecznych. Do iluż to ludzi ja miałem pretensje. Po pierwsze zauważyłem, że znowu skupiłem się na sobie i przeżywaniu starych spraw. Jednak ważniejszym dla mnie odkryciem było to, że moje pretensje nie są tym, o co tak naprawdę chodzi w tym kroku. Lista uraz to lista… uraz spowodowanych przez zdarzenia jakie miały miejsce w przeszłości. A więc pretensje to nie urazy. Urazy powstają na skutek tychże i nie tylko tychże. Nie chcę aby wyszło masło maślane dlatego muszę określeniu „URAZA” poświęcić więcej miejsca. Po pierwsze nigdzie w Wielkiej Księdze ani 12/12 nie ma czegoś na kształt listy pretensji ani mowy o pretensjach. Jedynie w rozdziale „Do żon” i „Wizja rodziny przeobrażone” jest mowa o pretensjach ale nie w takim znaczeniu jak jest mowa w Kroku Czwartym. Cdn.